wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział 4: Przedwczesny prezent gwiazdkowy. Pytanie tylko: Dla kogo ??

       Wylądowałam w kominku. No super !!! Przez ten proszek zwyczajnie jestem na haju. Czyli wszystkie te obrazy były tylko halucynacjami. Chwila, a może to tylko jakiś głupi sen.W moim umyślę właśnie zatlił się nikły promyk nadziei, że może to wszystko zniknie, gdy tylko się uszczypnę. Nie czekając na znak z nieba, złapałam za skórę na moim przedramieniu i zafundowałam sobie niewielkie, ale bardzo dla mnie dotkliwe uszczypnięcie. Kiedy skóra zaczęła mnie palić żywym ogniem, stwierdziłam że to jeden z moich najgłupszych pomysłów. Skarciłam się w myślach za głupotę i przysięgłam sobie, że będę częściej obcinać paznokcie. Ale powróćmy do kominka. Zamrugałam kilka razy i okazało się, że o dziwo nie jestem już w moim domu.
- O cholera!- To były, jedyne słowa, jakie udało mi się, w tej sytuacji,  wypowiedzieć.
         Przeklinałam się w myślach, sadząc że muszę być jednak na haju. W zaistniałej sytuacji, to nie jest zbyt dobra wiadomość. Spojrzałam  na swoje ubrania, były całe w sadzy. Otrzepałam się z tego proszku... Jak oni go nazwali ? A już wiem. Proszek Fiuu... No więc, otrzepałam się z proszku Fiuu i wyszłam z kominka. Co najgorsze, a a może nawet najlepsze, nikogo tu nie było. Byłam w czyjejś sypialni, ale nie byle jakiej, tylko męskiej. Choć nic na to nie wskazywało, to mimo to, miałam jedna, wielką, szczerą nadzieję, że to nie jest mieszkanie gwałciciela, seryjnego zabójcy, ani nikogo, kto miałby na sumieniu jakiś podły czyn. Zaczęłam się rozglądać po pokoju, zastanawiając się czy znajdę tu coś, czym mógłby mnie poćwiartować albo nawet torturować, ale nic nie rzuciło mi się w oczy.Może to tylko jakieś złudzenie, ale pokój wyglądał jak najbardziej normalnie.
          Ściany pokoju pomalowane była na wyjątkowo ładny odcień granatu. Na przeciw kominka stało wielkie "łoże", inaczej się tego nie dało ująć. Parę minut zajęło mi zanim zauważyłam, ze to "coś" jest łóżkiem. Tego, co na nim zobaczyłam nie dało się nawet nazwać bałaganem. To był zwykły burdel, ale nie byle jaki. Ten burdel był tak wielki, ze tylko dziwek w nim brakowało. Po łóżku walały się : stosy ciuchów, płyty CD,  kartony po pizzy i wiele, wiele innych "przedmiotów", których pochodzenie i pierwotna forma pozostaną dla mnie na zawsze zagadką. Nad łóżkiem wisiały, niechlujnie powieszone, plakaty różnych zespołów rockowych. Udało mi się rozpoznać, tylko kilka z tych zespołów, między innymi : AC/DC, Imagine Dragons, Green Day, a nawet stary polski zespół - Lady Pank. Oderwałam wzrok od plakatów i spojrzałam w lewa stronę. W rogu stała stara, szara szafa pancerna, obita z kilku stron. Pewnie tam trzyma zwłoki- pomyślałam. Chciałam podejść do szafy, wiedziałam że to nie jest dobry pomysł, ale było w niej coś co mnie do niej przyciągało. Niestety lub nawet stety , drogę do szafy zagrodziła mi sterta ubrań. Sterta była tak obszerna, że ledwo było widać podłogę. W przeciwieństwie do sterty na łóżku, w tym przypadku udało mi się zidentyfikować czym są ta "rzeczy", z których się ona składa.
              Były to stosy książek,  ubrań i dziwnych przedmiotów, a wszystko dodatkowo przykryte było kufrem niezbyt normalnych rozmiarów. Niby nic niezwykłego, ale po chwili stwierdziłam, że musi to być pokój, jakiegoś świra komputerowego. Czemu? Hmm... To chyba wina ogółu. Podniosłam kilka książek i zauważyłam że ich tytuły nie świadczą o niczym normalnym. Na jednej z książek pisało, że jest to książka do starożytnych run. Komu w ogóle mogą przydać się starożytne runy i do czego?  Napis na następnej głosił, że jest podręcznikiem do zielarstwa. Swoja drogą, ciekawe musi mieć ktoś zainteresowania, skoro lubuje w runach i zielarstwie. Kolejna książka, to podobno podręcznik obrony przed czarną magią. Na mojej twarzy malowało się zdumienie.
-Teraz to umoczyłam. Czarna magia?! Kto by pomyślał.- choć wiedziałam, że w takiej sytuacji powinnam być cicho, nie mogłam się powstrzymać przed zgryźliwym komentarzem; taka już moja natura.
Rozejrzałam się po pokoju i znalazłam upragniony przedmiot, drzwi. Czyli jest dla mnie jeszcze jakaś, wątpliwa nadzieja. Odłożyłam książki z powrotem na stertę, tam gdzie ich miejsce, mając nadzieje, że konstrukcja, tej całej kupy niepotrzebnych przedmiotów  nie runie, na mnie.
- Już nawet w moim pokoju jest większy porządek, niż tutaj.- westchnęłam i ruszyłam w stronę drzwi.
Okazało się to o wiele trudniejsze, niż z początku sadziłam. Zahaczyłam nogą o miotłę, która leżała na środku pokoju.
- Cholera. Po co komu miotła, w dobie odkurzaczy?! Nie żeby coś, ale jeśli się jej nie używa, powinna ona wylądować w schowku. - tak, jak zawsze, kiedy moje nerwy są na granicy wytrzymałości, zaczynam już  gadać sama do siebie.
Podsumowując:
-Wylądowałam w czyjejś sypialni.
- Leże sobie na podłodze, modląc się w duchy, żeby ten wielki kufer mnie nie przygniótł.
- "Pana" Rona i "panny" Hermiony nigdzie nie ma.
Pomijając sam fakt, że nie wiem jak tu trafiłam, to mam wielki, wielkie, wielkie kłopoty.

PUK...... PUK..... PUK...... PUK.... PUK.....PUK...... - kroki.

Mam małe deja vu (czyt. deża wi). Ktoś właśnie wchodzi po schodach, co oznacza że jestem na piętrze, lub nawet wyżej. Ucieczka przez okno takim wypadku nie wchodzi w rachubę.

PUK...... PUK..... PUK...... PUK.... PUK.....PUK......

        Po odgłosie stwierdziłam, że są to przynajmniej 2 osoby i ......... O zgrozo! KIERUJĄ SIĘ W STRONĘ POKOJU W KTÓRYM JESTEM. To dość dziwne, ze tylko po dźwiękach kroków potrafię, odczytać takie rzeczy. Mniejsza o to, teraz mam większe kłopoty na głowie. Na przykład to że zaraz zginę, z rąk jakiegoś maniaka i jego kolegi. Nie żebym jakoś specjalnie lubiła swoje życie, ale perspektywa takiej śmierci, też mi nie odpowiada. Kroki były coraz bardziej słyszalne. A wiec tak zginę, no cóż..... Przykre.
-Żegnaj okrutny świecie...- wyszeptałam cicho.
Strach był  tak paraliżujący, ze nie potrafiłam, znaleźć w sobie tyle siły, żeby wstać. Nie mówiąc już o znalezienie jakieś szansy na przeżycie. Możliwe że to kłótnia z mamą tak mnie zdołowała. Od rozwodu rodziców, bardzo się od siebie oddaliłyśmy.Ona nie potrafiła rozmawiać ze mną, tak jak rozmawia się z nastoletnią córką, ciągle widziała we mnie tylko dziecko, płaczące na rozprawie w sądzie. Ja natomiast widziałam w niej tylko ta silną biznesmenkę, która każdy problem łagodziła drinkiem. Znalazłam sobie moment na przemyślenia, nie ma co. Gdybym miała jeszcze chwile, zadzwoniłabym do niej i ja przeprosiła. Niestety, już tylko sekundy dzielą mnie od śmierci.
   Kroki ucichły i ktoś nacisnął na klamkę. Drzwi otwierały się tylko do wnętrza pokoju, więc jak teraz o tym pomyśle, to miałam szansę się tam schować. Szansa stracona, drzwi uchylają się powoli. Niestety coś staje na przeszkodzie do otwarcia drzwi. Okazuje się, że jest to przewrócony, szary kosz i jego zawartość. Przeklinam w duchu. Nie żeby zależało mi na śmierci, broń Boże, po prostu nie lubię czekać, nienawidzę tej niepewności. Mimowolnie się uśmiecham, myśląc o tym, że ktoś się właśnie nieźle wkurzył. Nie mam zielonego pojęcia kto próbował odtworzyć drzwi, ale widocznie zrezygnował. Widzę jak klamka nieznacznie unosi się ku górze. Oznacza to, że ktoś właśnie ja puścił. Słyszę ciche przekleństwa, dobiegające zza drzwi i śmiech, najbardziej łagodny i dobroduszny śmiech, jaki kiedykolwiek słyszałam. Uśmiecham się w duchu, myśląc że jest jakaś szansa, że nie spotka mnie zbyt okrutny los. Zza drzwi słychać głos, który bez wątpienia należy do chłopaka, mniej więcej w moim wieku. O ironio, zostanę zabita przez jakiś małolatów, z kartoteką godną seryjnego zabójcy. Dziś nic mnie już nie zdziwi. Skupiam się, na tym co mówi chłopak.
-Już wiem co miała na myśli Rose, kiedy mówiła, że śmieci same zaczynają wychodzić z twojego pokoju. Oj Hugo, Hugo. Za 20 minut będzie tu Molly, nie chcę być w twojej skórze, kiedy wejdzie do twojego pokoju. A nie wróć, ona tu nie wejdzie, bo przez twój dar do sprzątania drzwi się zaklinowały. - chłopak znowu wybucha śmiechem. Swoją drogą, ma chłopak ciekawe poczucie humoru.
Drugi z nich widocznie poczuł się urażony kąśliwą uwagą przyjaciela, bo wcale się nie odzywa.
- No dobra. nie obrażaj się już Hugusiu...- znowu śmiech, zaczyna mnie to już nudzić.- Choć pomogę ci otworzyć te drzwi i postaramy się to wszystko ogarnąć, na tyle ile to możliwe. - chłopak własnie wpadł na jakiś misterny plan, ale cóż nawet idiotom się to czasem zdarza.
      Głosy na chwilą ucichły, pomyślałam że może jednak sobie poszli. Myliłam się. Wystarczyło kilka mocniejszych pchnięć, ze strony chłopaków, żeby drzwi otworzyły się z łoskotem.Spojrzałam w stronę otwartych drzwi i moim oczom ukazało się dwóch wysokich, jak na swój wiek, chłopców. W jeden z nich, od razu  poznałam chłopaka, który śmiał się za drzwiami. Był bardzo przystojny, mimowolnie się zarumieniłam. Był dość chudy, ale umięśniony, na jego czoło kaskadą czarnych loków opadała grzywka. Na ustach lśnił łobuzerski uśmieszek, wyraźnie skierowany w moją stronę. Jego oczy były intensywnie zielone, tliły się w nich wyjątkowo piękne ogniki. Gdyby nie to co za chwilę się wydarzy, zakochałabym się w nim, bez skrupułów.
  Ale puki co wróćmy do opisu jego kolegi. No wiec z tego co udało mi się usłyszeć nazywa się Hugo.... czy jakoś tam. Gdyby nie to że był strasznie wysoki i okropnie się zarumienił na mój widok nie zauważyłabym go. Z podsłuchanej rozmowy wnioskuje, że jest dość nieśmiały. Jest niewiele wyższy od swojego kolegi. Jego włosy są tak rude, że nie potrafię nawet udawać, że nie przyciągają uwagi. Hugo ma bardzo jasne niebieskie oczy, swoją drogą podobne do moich, ale to tylko szczegół. Jego postura nie jest jakaś wyjątkowa,  ma niezłe mięśnie, ale nie widać żeby w jakikolwiek sposób z nich korzystał, dowodem jest jego pokój.
   Minuta ciszy i przyglądania mi się, wystarczyła żeby brunet wybuchnął (po raz kolejny) niepohamowanym śmiechem . No super. Żyłka na moim czole zaczyna powoli pulsować. Mam nadzieję, że ten imbecyl nie śmieje się ze mnie, jeśli tak to nie chce być na jego miejscu.
- Co cię tak bawi ?! - musiałam zapytać.
- Hugo.Co prawda Rose mówiła że masz bałagan w pokoju, ale nie wspominała, ze wytworzyłeś własny ekosystem. - kolejny wybuch niekontrolowanego śmiechu, zaczyna mnie to już nudzić.
      Na twarz rudzielca wykwitł kolejny rumieniec, tym razem przypomina on rudą cegłę, dosłownie. Brunet przestał się śmiać i zaczął mi się przyglądać. Żyłka na moim czole pulsuje, coraz aktywniej. Na twarzy "pana wszystko mnie śmieszy" pojawił się zadziorny uśmieszek, świadczący o kolejnym nikczemnym, planie godnym demona. Już otwiera usta żeby coś powiedzieć...
- Hugusiu?- brunet specjalnie przeciągał każdą literę imienia przyjaciele, jakby to miało sprawić, że jego wypowiedź będzie słodsza.
- Tak?- w głosie Hugona słychać zahamowanie, jakby bał się, tego co powie brunet.
- W tym roku byłeś taki grzeczny... Może to twój przedwczesny prezent gwiazdkowy?- wypowiedź bruneta przesączona jest jawna ironią.
-Co?! Yyy... Nie..- znowu się zarumienił, co ucieszyło jego kolegę.
- Skoro prezent ci się nie podoba, pozwól, że ja go zatrzymam.
   Brunet podchodzi do mnie i podaje mi rękę, jakby chciał pomóc mi wstać. Szczerze, to już nie lubię tego kolesia.
- Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się James Syriusz Potter. Jestem synem słynnego Harry'ego  Potter'a, który uratował świat przed Voldemortem. Jestem też kuzynem i przyjacielem tego oto delikwenta. Chodzę do Hogwartu, jestem w Gryffindorze....
- Czekaj, czekaj!!! Chodzisz do Hogwartu ?!- to co powiedział zaskoczyło mnie do tego stopnia, że wstałam na nogi bez najmniejszego problemu.
    Au... Moja głowa. Czuje jak upadam. Ktoś łapie mnie za rękę i przewraca się razem ze mną. Otwieram oczy i jestem przerażona, cichy pisk wymyka się z mojej krtani. Gwałtownie podskakuje, ląduje okrakiem na brunecie.
- Hej skarbie- na jego twarzy znów pojawia się ten uśmiech.  Założę się, że wiele dziewczyn za nim szaleje. I Znów to robię, rumienie się. Spuszczam wzrok, mając nadzieję, ze tego nie zauważył. - Tak chodzę do Hogwartu. Co w tym nadzwyczajnego? - James łapie mnie za podbródek i delikatnie unosi moją głowę do góry, przybliża się. Jest zdecydowanie zbyt blisko, znów się rumienie. Mam wrażenie że przed chwilą musnął moje usta.Moje serce gwałtownie przyspieszyło.- Zapytałem o coś.- puszcza mój podbródek i odsuwa się ode mnie, a ja czuje lekki niedosyt.
   Nie!!! Stój ja nic nic nie czuje do tego wypicowanego lalusia. Lekko potrząsam  głową, układając w myślach odpowiedź.
- Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdybym nie dostała, dwa dni temu, listu z tej szkoły.- staram się, aby słowa brzmiały w miarę spokojnie, ale nie mogę się pozbyć, chęci zamordowania drogiego Jamesa.
- Nie bulwersuj się słonko- i znowu to robi, uśmiecha się w ten sposób.- A i jakbyś mogła to zejdź ze mnie skarbie...
Prawie o tym zapomniałam, nadal na nim siedzę. Tym razem to ja się do niego przybliżam. Nachylam się nad nim i szepczę mu do ucha...
- Zejdę z ciebie, jeśli przestaniesz do mnie mówić "skarbie" i "słonko" - śmiem twierdzić, że w obecnej sytuacji, moja propozycja jest nie do odrzucenia.
- Niech ci będzie, ale jesteś mi winna przysługę, za uratowanie życia....
- Okej, ale przysięgam, że zmażę ci kiedyś z twarzy ten uśmieszek.
 -Ustaw się w kolejce za Hermioną, Rose, Albusem, Lily i jeszcze wieloma osobami- zza pleców dobiegł mnie głos Hugona, na śmierć o nim zapomniałam.
 -Zaraz! Czy ty powiedziałeś "Hermiona" ?
-Tak, w końcu to moja mama. Czemu pytasz?
Jeśli to jest ta sama Hermiona, to jestem uratowana. Dzięki ci Boże. Nie jestem katoliczką, ale mimo to dziękuje. Musiałam zrobić w moim życiu przynajmniej jedna dobrą rzecz, skoro zasłużyłam na wybawienie.
-Hugon!James!- jakaś dziewczyna własnie wbiegła do pokoju.
Jak się tak zastanowić, to jest całkiem ładna i bardzo podobna do Hugona.
- Ooo.. Hej Rose- panicz James właśnie się odezwał.
- Cześć James, widzę że znalazłeś sobie nowy obiekt upodobań...
-Jak widać- czy już mówiłam o tym jak bardzo go nienawidzę?! Zmieniłam zdanie, nienawidzę go 100 razy bardziej, niż wcześniej mówiłam.
 - Przykro mi, ale muszę ci ją na moment zabrać, moja mam wszędzie jej szuka. Boi się że nasza Bella zgubiła się, wiec oddaj ją grzecznie zanim Hermiona się tu zjawi. - jej głos był miły, ale stanowczy. Nareszcie ratunek. Zaczęłam się podnosić, a na pożegnanie dostałam całusa od "kochanego" Jamesa.
-Będę czekał Belluś...
-To się nie doczekasz- moja wypowiedź była tak przesycona jadem, że omal sama się nie otrułam. Rose i Hugon wybuchli śmiechem.
- Czyżby trafiła kosa na kamień?? Biedny James, jeszcze żadna mu się nie oparła.- Rose wydawała się być ze mnie dumna.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz. Chyba się ze mną zgodzisz, słonko?- musiałam to zrobić. Musiałam o to zapytać.
-Nigdy, zobaczysz jeszcze będziesz moja.- już i tak go nie słucham.
-Więc? Rose zaprowadzisz mnie do Hermiony?
-Tak, jasne, choć ze mną.
Wyszłyśmy z pokoju zostawiając Jamesa i Hugona samych. Miałam ochotę się odwrócić, żeby zobaczyć ich miny, ale wiedziałam, ze nie mogę tego zrobić. Muszę im pokazać, kto tu jest górą. Teraz tylko pogadam z Hermoiną, żeby odesłała mnie do domu i powracam do mojego normalnego życia.

2 komentarze:

  1. Awtdgsgstdg *.* Tylko tyle mogę powiedzieć xd
    Kocham twoje poczucie humoru i kocham tego bloga <3
    Pisz jak najszybciej bo zwariuję czekając :D

    ~Mrs.Black

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział:)
    Czekam,czekam na następny:-D
    ~Ginny Weasley

    OdpowiedzUsuń