poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 3: To są chyba jakieś chore żarty !!!

    Oni serio myślą, że dam się nabrać na chwyt pt: "Ludzie, których nie znasz przychodzą do twojego domu i twierdzą że jesteś czarodziejem" ?! Co to, to nie!!! Nie jestem taka głupia. Wszystko da się przecież jakoś racjonalnie wytłumaczyć.No jasne, w końcu jestem mistrzynią racjonalne myślenia, mniejsza o to. Założę się że ten jej pergamin był zapisany atramentem sympatycznym, a ta ich cała "różdżka" to po prostu urządzenie emitujące ciepło. Jedynym moim problemem jest to, jak im  teraz uciec. Tylko że ja nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić.
   Schodziliśmy właśnie schodami, szłam "grzecznie" za Rudzielcem i "panną wszystko wiedzącą", kombinując jak im się wyrwać.Szczerze, to nie szło mi zbyt dobrze.... Matko i córko, ci ludzie mają oczy dookoła głowy, gdy tylko wykonywałam jakiś ruch, nie będący konieczny do schodzenia po schodach, oboje odwracali się w moją stronę.Ku mojemu SZCZEREMU zdziwieniu moi prześladowcy skierowali się do salonu. No świetnie, więc to jednak złodzieje- pomyślałam, a z moich ust dało się słyszeć ciche westchnienie.Uporczywie rozglądałam się po salonie, zastanawiając się czy znajdę tu coś, co pomoże mi, wyrwać się moim oprawcom. Rudzielec podszedł do kominka, a jego żona wyjęła z torebki zieloną sakiewkę, uszytą z aksamitnego materiału, z wyszytym herbem. Na herbie była duża litera-H i cztery zwierzęta. Byłam bardzo ciekawa, co jest w tej sakiewce i co to za herb. Moje rozmyślania na temat sakiewki przerwał głos kobiety.
- Nie martw się, możesz nam zaufać. Nie jesteśmy żadnymi złodziejami.Przyjechaliśmy tu ,żeby pomóc ci z zakupami do Hogwartu i zawieść cie potem do szkoły. Rozmawiałam już z twoją mamą i nie wyraziła żadnego sprzeciwu, żebyś poszła z nami. Jeśli chcesz  zadzwoń do niej, a wszystkiego się dowiesz.
  Hahahah, ona serio myśli że dam się nabrać. Kim ona w ogóle jest ?! Mówi jakby czytała mi w myślach. Ale to przecież niemożliwe, prawda ?! Jeszcze moment i oszaleję!!!
- Zgadza się, umiem czytać w myślach i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. - oznajmiła to tak, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.
- Kochanie nie powinnaś używać oklumencji na dziecku -zaznaczył Rudzielec, tak jakby to była jedna z największych zbrodni na świecie.
- Nie jestem dzieckiem!- Choć nie miałam zielonego pojęcia o czym oni rozmawiają, nie uśmiechało mi się bycie porównywaną  do jakiś bachorów. Mam prawie 15 lat, jestem prawie dorosła.
- Ależ oczywiście, że jesteś ....- powiedziała dobrodusznie kobieta i podeszła do kominka. - może nie bachorem, ale dzieckiem na pewno.
Że co ?!To są chyba jakieś chore żarty ! Skąd ona niby wie, że użyłam określenia "bachor" ?!
- To nie są żarty..... - powiedziała, a dobroduszny uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Ale jak ??- głos mi się załamał i nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Przeszły mnie niemile dreszcze, a po plecach spłynął mi zimny pot. Po raz  pierwszy, od kiedy się tu zjawili, tak się przestraszyłam. jak ona to robi ?!
Wpatrywała się we mnie z wyższością, jakby chciała pokazać mi, to jak mało wiem. Napawała się moją niewiedza.
- Nie słuchałaś, chyba zbyt dokładnie tego, co mówił mój maż, prawda ? - jej głos był zimny i opanowany, a jednocześnie pełen taktu. Mimowolnie kiwnęłam głowa. I to był mój gwóźdź do trumny, właśnie udowodniłam jej że wiem mniej niż by się wydawało.- Więc będę musiała zacząć wyjaśnienia od początku. - Oh... Ron. Niepotrzebnie pozwoliłam ci, abyś jej to wytłumaczył. Z jej ust dało się słyszeć ciche westchnienie, pod wpływem którego Rudzielec się zarumienił. Ale nie były to żadne zwykłe rumieńce, był czerwony jak burak, aż po czubki  uszu.- Usiądź proszę... - nie miałam najmniejsze ochoty siadać, ale nie miałam wyboru. Bo co może zrobić  zwykła nastolatka przeciwko dwójce, niezrównoważonych dorosłych? O to chodzi że nic. Westchnęłam i usiadłam na kanapie, a na twarzy kobiety pojawiła się delikatny, wymuszony uśmiech. Rudzielec widząc to uśmiechnął się szczerze, aby dodać mi otuchy. Jednak się pomylił, jego uśmiech wcale nie pomagał. Czułam się jak pośród psychopatów,  oboje patrzyli się na mnie i uśmiechali.Kobieta na chwilę oderwała wzrok ode mnie i zwróciła go w stronę kominka. Wpatrywała się w niego przez chwilę i podskoczyła naglę, jakby przypomniała sobie o czymś. Spojrzała na zegarek, uchyliła lekko usta, a na jej twarzy pojawiły się  szczere rumieńce. Chyba przestała być "wszystko wiedząca", mimowolnie uśmiechnęłam się. Kobieta przenosiła wzrok z zegarka na męża i z męża na zegarek.
- Ronaldzie Weasley!!!!!
-Słucham? - głosie Rudzielca dało się słyszeć niepokój. Wiec nie tylko ja się jej boję. Mój uśmiech z mimowolnego zmienił się nagle na  dość szczery. Dobra nie owijając w bawełnę, byłam szczęśliwa i to nawet bardzo.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina ?! - krzyknęła tak, że przez chwile nawet mu współczułam, ale to nie zmienia faktu że nie ufam tym ludziom. Mam co do nich złe przeczucie.
Rudzielec raz tylko spojrzał na zegarek, a jego mina zmieniła się, jak za sprawa machnięcia  czarodziejską różdżką.
- Chyba pamiętasz o tym, że za 20 minut twoi "kochani" rodzice wpadają do nas na obiad.- kiedy wymawiała "kochani" jej głos przepełniony był takim jadem, że mógłby on zabić armię dinozaurów(nie ważne że już wyginęły).- Słuchaj Bella, bo nie mam zamiaru powtarzać. Nie mamy zbyt wiele czasu - w tym momencie posłała wymowne spojrzenie swojemu mężowi. - więc wyjaśnimy ci wszystko na miejscu, przed zakupami będziemy musieli zabrać cie do nas do domu. - O cholera, czyli jednak chcą mnie porwać. To mogiła na miejscu. - Nie, nie mamy zamiaru cie porywać. Zaraz zadzwonimy do twojej mamy i udowodnię ci że zgodziła się na to wszystko.
Wyjęła ze swojej torebki telefon i wykręciła numer mojej mamy. Nadal siedziałam na kanapie, czekając na.... No właśnie, na co ja  czekam ?
- Halo? Kate? Uf już się martwiłam. przepraszam ze przeszkadzam ci w pracy, ale twoja córka nam nie wierzy... Może wyda ci się to zabawne, ale ona myśli że chcemy ją porwać. Tak, wiem ma to po Ericu. Co? A tak, już ci ją daje. Twoja mama.. - wyciągnęła rękę z telefonem w moja stronę, niechętnie sięgnęłam po telefon.
-Mama?
-Jak możesz nie wierzyć Hermionie, to taka  porządna kobieta.... - Przestałam ja słuchać i spojrzałam w stronę "kochanej panny Hermiony", była szczęśliwa widząc że dostaje od mamy niezłe manto. - Ona była dla ciebie taka dobra, załatwiła ci naukę w prestiżowej szkole, a ty co?! Tak jej się odwdzięczasz?- miałam dosyć tej jej bezsensownej paplaniny. Moja mama nigdy nie należała do wyrozumiałych i kochających mam, ale żeby zafundować mi taką niespodziankę. przesadziła. Teraz nic mnie już nie obchodziło, nacisnęłam czerwoną słuchawkę i oddałam telefon Hermionie, byłam wściekła.
- I jak?- zapytał Rudzielec, widać było, że jest szczęśliwy że wreszcie doszliśmy do jakiegokolwiek  porozumienia.
-Jadę z wami.- powiedziałam bez najmniejszego zawahania.
-I tu jest taki, mały problem..... - zaczęła Hermiona, ale nie dałam jej dokończyć.
-Niby jaki?- byłam bardzo ciekawa co to za problem, od dwóch godzin próbują, wyciągnąć mnie z domu, a teraz maja wielki problem żeby zabrać mnie ze sobą. Co to ma być?!
-Bo widzisz my nie pojedziemy, ale się teleportujemy. - wyjaśnił spokojnie Rudzielec.
-Że co?!
-Tyle czasu tłumaczymy ci że jesteśmy czarodziejami, a ty nadal nic nie rozumiesz. Użyjemy proszku Fiuu, aby przenieść się dzięki kominkowi do naszego domu. Dzięki temu że moja kochana żonka pracuje w ministerstwie, udało jej się załatwić takie połączenie miedzy naszymi kominkami.- tłumaczył to tak przekonującym głosem, ze nawet nie potrzebowałam wyjaśnień.
-Jak działa ten cały "proszek" ? - co mi szkodzi zapytać, najwyżej (w najlepszym przypadku) wyląduje gdzieś zgwałcona, naćpana i upita. Jak się tak zastanowić, lepsze to niż słuchanie moje mamusi.
-Musisz stanąć w kominku, wziąć dużą garść proszku, rzucić ją pod swoje stopy i krzyknąć adres miejsca, do którego chcesz się przenieść. To nic trudnego. Ronaldzie pokaż jej.
 Rudzielec dość niechętnie stanął w kominku, a Hermiona podała mu sakiewkę, która wcześniej mnie zainteresowała, a więc to w niej było... To wszystko wyjaśnia. Rudzielec wziął garść proszku, wypowiedział nazwę "gniazdko" i rzucił proszkiem. Nagle z pod jego stóp, zaczęły wyłaniać się zielone płomienie które oplotły całe jego ciało. I BUM.... Zniknął.
- Teraz ty- z zamyślenia wyrwał mnie opiekuńczy głos Hermiony.
Wzięłam proszek i wykonałam tą sama procedurę co Rudzielec. Poczułam jak kręci mi się w głowie, a przed oczami przelatywały mi rożne obrazy, słyszałam tysiące głosów. Nagle poczułam grunt pod stopami.

1 komentarz:

  1. Całkiem ciekawa, zastanawia mnie co będzie dalej ! ;)
    Życzę przypływu weny !

    OdpowiedzUsuń