piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 7: O nie! Znowu kominki...

           
                                      Bella 

          Budzę się. Patrzę na zegarek, który zostawiłam wczoraj na szafce nocnej i nie wierzę własnym oczom. Zaspałam. Jest 12, a o 11 miałam jechać z Ronem do Gringotta i na Pokątną, przynajmniej tak mówił mi wieczorem Albus. Ciekawe czemu nikt mnie nie obudził. Zresztą co mnie to obchodzi i tak jeszcze nie ma moich ubrań. Rose wspominała, że kiedy moja mama je przyśle zostaną one przyniesione do mojego tymczasowego pokoju.
         Siadam na łóżku i niechcący dotykam drugiej połowy łóżka. Jest na niej wgniecenie wielkości człowieka i jest jeszcze ciepła. O ile mi wiadomo, podczas snu nie zmieniam położenia. Zawsze budzę się w tej samej pozycji, w której zasnęłam. Nie to niemożliwe, pewnie trochę mi odbija od tych wszystkich czarów i po prostu zaczynam się gubić. Ziewam i ktoś puka do mojego pokoju.
-Proszę- mówię i drapię się po głowie.
Do pokoju wchodzi Albus z tacą, na której są ciepłe bułeczki, gorąca czekolada, marmolada i wszystko co mi w tej chwili do szczęścia potrzebne.
-Przyniosłem Ci śniadanie. Pomyślałem, że będziesz głodna przed zakupami- mówiąc to, stawia  tacę na szafce nocnej i siada obok mnie.
-Dzięki. Nie myliłeś się, już czuje jak burczy mi w brzuchu- mówię i rozmasowuje brzuch.
-Pamiętasz, mówiłem Ci wczoraj, że pojedziesz dziś z Ronem i Hermioną na pokątną?
-Aaa... Tak wspominałeś coś. I co w związku z tym? - pytam, łapię za ciepłą bułeczkę i rozsmarowuję na niej marmoladę.
-Bo widzisz plany się trochę zmieniły...- mówi nieśmiało i drapie się po głowie.
-W jakim sensie się zmieniły?- pytam, niewzruszona jego wcześniejszym zachowaniem i spokojnie gryzę bułkę.
-Mam zacząć od dobrej wiadomości czy złej?
-Od złej...
-No więc... Rona w nocy wezwali do Ministerstwa w jakiejś ważnej sprawie, więc nie będzie mógł jechać z tobą na Pokątną- mówi i niepewnie uśmiecha się w moją stronę.
-To jaka jest dobra wiadomość?- pytam i lustruję wzrokiem Albus, w międzyczasie popijając czekoladę.
-No więc... Dobra wiadomość jest taka, że na Pokątną pojedziesz...- Albus spuszcza wzrok na swoje buty, jakby od tego miały stać się bardziej czyste.
-Więc gdzie jest haczyk?- pytająco unoszę brwi do góry.
Cisza.
-Mów gdzie jest haczyk, bo nie ręczę za siebie.
Cisza. Żyłka na moim czole zaczyna gwałtownie pulsować.
-Albus?!
-No dobra. chodzi o to, że na pokątną pojedziesz ze mną, Rose i ...- urywa.
-I?- pytam, a moje świdrujące spojrzenie próbuje zabić Albusa.
-... i Jamesem- mówi ledwo słyszalnym głosem.
-Jamesem?!-  nie wierzę własnym uszom, tylko nie on.
-Tak Jamesem. Wiem, ze nie jesteś zadowolona, ale ja i Rose mamy trochę spraw do załatwienia i nie możemy Cię bez przerwy oprowadzać- wyjaśnia, a moja złość powoli znika.
Nie mam mu tego za złe, to nie jego wina, że nienawidzę jego brata. Powoli sączę gorącą  czekoladę i nagle sobie o czymś przypominam.
-A co z moimi ubraniami? Jeszcze nie przyszły, prawda?
-Całkiem o tym zapomniałem. Rose powiedziała, że Ci coś pożyczy, bo ubrania dojdą dopiero jutro. Powiedziała, że po śniadaniu masz do niej przyjść- wyjaśnia i wychodzi z pokoju, a ja spokojnie kończę śniadanie.


                                         Albus

        Uśmiecham się na pożegnanie do Belli i zamykam za sobą drzwi. Rozglądam się po korytarzu, aby upewnić się, że w pobliżu nie ma Hermiony. Czysto. Wyjmuję z kieszenie różdżkę.
-Muffliato- mówię i wykonuję sprawny ruch różdżką w stronę drzwi.
Teraz Bella nic nie usłyszy, więc nie będę musiał się jej tłumaczyć. Chowam różdżkę.
-James. Wiem, że tu jesteś.
Przede mną materializuje się mój brat. Najpierw widzę jego głowę, potem tułów, na sam koniec widzę Jamesa z peleryną w ręku.
-Braciszku, braciszku... Przed tobą nic się nie ukryje- mówi to i uśmiecha się zawadiacko.
-Nie mam pojęcia co knujesz, ale nie wolno Ci jej tak traktować.
-Niby czemu? Zabronisz mi?- mówiąc to podchodzi bliżej mnie.
-James... Ona nie jest kolejną z twoich fanek- staram się być spokojny, ale mam ochotę go rozszarpać.
-Skąd wiesz? Możliwe, że nią zostanie.
-Wątpię, ale nawet jeśli to nie daje Ci to prawa, całowania jej kiedy śpi i zakradania się do niej rano, pod peleryną niewidką. Widziałem Cię wczoraj, kiedy przynosiłem czekoladę.
-Coś jeszcze? Nie mam zamiaru słuchać twoich kazań- odwraca się na pięcie, z zamiarem pójścia, ale łapię go za przegub.
-Tak, uwierz, że mam Ci coś jeszcze do powiedzenia.
-Słucham braciszku- mówi to z taką wściekłością. Nadepnąłem chyba na jego ego.
-Oddaj ojcu pelerynę. Nie będzie zadowolony, kiedy dowie się , że ja ukradłeś- mówiąc to puszczam jego przegub. Nie mam ochoty kłócić się z nim.
Stoimy przez chwile w milczeniu. Nagle słyszę, jak drzwi się otwierają. Z pokoju wychodzi Bella.
-Hej- uśmiecha się- nie miałam pojęcia, że tu jesteście, nie słyszałam was.
-Cześć kotku.
Jamesowi niespodziewanie powrócił dobry humor. Uśmiecha się i przybliża do Belli. I to by było na tyle z tego, że miał się trzymać od niej z daleka. Wzdycham. Nie mam ochoty patrzeć na to jak ją traktuje.
-Właśnie przypomniało mi się, że muszę iść do Hermiony. Miałem ją o coś zapytać- mówię i ruszam w stronę schodów.
To było raczej kiepskie kłamstwo, ale lepsze takie niż żadne.
Schodzę po schodach.



Autor:W tym samym czasie na przedmieściach Londynu, pewna dziewczyna dopiero wstała.




                                  Suzanne

         O, nie! Nie! Nie! I nie! Zaspałam. Ian mnie zabije. Wyskakuje, jak szybko tylko się da z łóżka. Podchodzę do okna i odsłaniam roletę. Mrużę oczy, bo światło padające do pokoju mnie oślepia. Nie mam na nic czasu! Podbiegam do szafy i otwieram ją na oścież. Rozglądam się za moimi jasnymi, jeansowymi rurkami. Są! Wyciągam z szafy jeszcze tylko biały T-shirt z żółtym herbem Hufflepuff'u. Zrzucam z siebie piżamę w kwiatki i zakładam wybrane ubrania. Podbiegam do toaletki. Mam bardzo mało czasu! Zaplatam szybko warkocza na bok. Jeszcze tylko łapię torbę. Wrzucam do niej galeony.
        Uff. Wreszcie jestem gotowa. Patrzę na zegarek i uświadamiam sobie, że 12, a Ian miał po mnie przyjść dopiero o 13. No pięknie, a ja tak się śpieszyłam. Jestem załamana. Rzucam torbę na pufę, a sama z rozbiegu skaczę na łóżko i leżę tak, niczym się nie przejmując.Wpatruję się w moje i Iana zdj zdjęcie na szafce nocnej i uświadamiam sobie, że jestem jeszcze śpiąca. Ziewam i przykrywam głowę poduszką. Mam ochotę krzyknąć "Nie budźcie mnie", ale nie mam na to siły.
       O nie! Zasnęłam. No to nie jest dobrze. Wspominałam już o tym, że Ian mnie zabije. Patrzę na zegarek i nie wierzę własnym oczom. Jest 13:10. już jestem martwa. Schodzę z łóżka i łapię torbę. Przeglądam się ostatni raz w lustrze, na wypadek gdybym na pokątnej spotkała Izaaka, choć i tak pewnie mnie nie zauważy. Jest bardzo rozmarzony i właśnie to w nim lubię. Dobra nie ważne, warkocz o dziwo nie zmienił kształtu.Słyszę dzwonek. To na pewno Ian, on nie cierpi, gdy się spóźniam. Wybiegam z pokoju. Jestem na schodach i słyszę, że Ian rozmawia z moją mamą. Przyśpieszam. Biegnę teraz tak jak tylko pozwalają mi na to moje nogi, czyli w moim przypadku bardzo wolno. Jestem na parterze. Ian uśmiecha się do mnie porozumiewawczo, odpowiadam mu tym samym.
-Gotowa?- pyta i patrzy na moją torebkę.
   Rumienię się i odpowiadam mu skinieniem głowy.
Przyjaźnimy się z Ianem od kołyski. On wie, że nie nie mówię zbyt dużo i to akceptuję. Jestem szczęśliwa, że mam takiego przyjaciela.
Znowu zapomniałam, że jestem spóźniona. Potrząsam głową i podbiegam do szafki z butami. Wyjmuje z niej moje złote baleriny i zakładam je na nogi. Podchodzę do Iana. Uśmiecha się do mnie i odwraca na pięcie. Oboje ruszamy na podwórko. Zapomniałam tylko o jednej ważnej sprawie, jak my się dostaniemy na Pokątną. Marszczę brwi, a Ian uśmiecha się do mnie szelmowsko.
-Błędny rycerz- słowa te przez niego wypowiedziane, przyprawiają mnie o palpitacje serca.
Słyszałam o nim, to autobus, który przewozi czarodziei do każdego zakątka Anglii, ale boję się. Jest podobno bardzo niebezpieczny. Kręcę  przecząco głowa i  cofam się o kilka kroków.
-O nie!- mówiąc to łapie mnie za rękę.- Pamiętasz mieliśmy kupić ci nową różdżkę. Nie możesz się teraz wycofać.
Jego słowa wcale mnie nie przekonują. Nadal kręcę głową . Ian uśmiecha się, jakby przyszedł mu do głowy kolejny szatański pomysł. Puszcza moją rękę i udaje skruszonego.
-Słyszałem, że Izaak ma być dziś na Pokątnej, ale skoro nie chcesz jechać, to nie. W roku szkolnym będziesz miała dużo okazji, żeby się z nim zobaczyć- odwraca się plecami do mnie i robi krok przed siebie, jakby zamierzał sobie iść.
Powiedzmy, ze udało mu się mnie przekonać. Łapię go za rękaw koszuli. Ian ma do nich słabość. Odwraca się i uśmiecha w moją stronę.
-To co Błędny rycerz?- pyta i uśmiecha się w moja stronę.
Niepewnie kiwam głową.
-Świetnie.
Już wiem, ze to będzie ciężka podróż.



Autor:Powróćmy jednak do domu Weasley'ów



                                                                    Bella

         Wreszcie pozbyłam się Jamesa. Co za ulga. Pukam do pokoju Rose. Miałam do niej wpaść po ciuchy. W pewnym sensie boję się tego co mi naszykowała. Najchętniej zostałabym w moich ciuchach, ale jeansowe spodenki i biały top są trochę zniszczone po lądowaniu w kominku. Trampki dają radę, chociaż...
Z zamyślenia wyrywa mnie głos Rose.
-Proszę.
Właśnie uświadomiłam sobie, że przed chwilą pukałam do jej pokoju. Naciskam delikatnie na klamkę i otwieram drzwi. Rose leży na łóżku i czyta jakąś książkę.Nie mam pojęcia co powinnam w tej chwili zrobić, nie chcę jej przerywać.Rose podnosi oczy znad książki i uśmiecha się do mnie, po czym  wraca do lektury. Przed paniką chroni mnie tylko jej głos.
-Albus mówił, że wpadniesz. Ubrania są na fotelu, weź sobie.
Patrzę w stronę fotela i jestem przerażona. Na fotelu są obcisłe, czarne rurki, glany, skórzana kurtka i koronkowy top, który zapewne sięgałby mi do pępka. Rose wygląda świetnie w takich ciuchach, bo ma idealna figurę i one do niej pasują, ale ja nie będę czuła się w nich zbyt dobrze. Patrzę w stronę Rose, nadal jest zaczytana w książkę. Biorę z fotela tylko rurki i po cichutku wychodzę z pokoju. Mam pewien plan, moje, kochane,  czerwone conversy nadal zdają racje bytu, więc nie muszę zakładać glanów. Jedynym problemem jest bluzka.
-Lily...- mówię sama do siebie.
Możliwe, że uda mi się ją ubłagać, żeby pożyczyła mi jakiś T-shirt. Ruszam w stronę schodów. Nagle materializuje się przede mną James. No świetnie, tylko jego mi tu brakowało.
-Nie radzę- mówiąc to zagradza mi drogę ręką.
-Niby czemu?
-Ona Cię nienawidzi, na pewno nie pożyczy ci ciuchów.
-Zobaczymy- mówię to i wymijam go z zawadiackim uśmiechem.
James łapie mnie za rękę.
-Nie ma sensu. Idź do siebie, zaraz przyniosę Ci jakiś T-shirt.
Nie jestem przekonana do tego co mówi, ale James nie odpuszcza.
-Zaufaj mi- kiedy to mówi w jego głosie słyszę nutkę nieustępliwej dobroci.
Przesłyszało mi się. Niech mu tam będzie. Idę do swojego pokoju.



                                       James

      Widzę, jak Bella wchodzi do swojego pokoju i zamyka drzwi. Dobrze, że mnie posłuchała. Gdyby poszła do Lily, żeby pożyczyć ciuchy, mieliliśmy w domu wojnę domową. Lily jej nienawidzi. Całe szczęście, że udało mi się ją przekonać. Teraz został mi tylko jeden problem. Skąd ja jej wynajdę bluzkę?! Ciuchy Rose nie przypadły jej do gustu, szkoda. Do Lily na pewno nie pójdę. Hermiona też odpada.
      Wiem! Mam pewien pomysł, ale mam nadzieję, że Bella mnie nie zabije. Szybko zbiegam po schodach i wbiegam do mojego pokoju. Gdzie to jest?! To musi gdzieś tu być. Wyrzucam wszystkie ciuchy z szafy, kufra i wszystkich szafek. Mam! Znalazłem. Biorę niebieski T-shirt z logo supermena i z powrotem biegnę na 3 piętro. Pukam do pokoju Belli.
-Proszę- słyszę jej głos zza drzwi.
Mimowolnie się uśmiecham. Pewny siebie otwieram drzwi i wchodzę.
-A to ty... - mówi i odwraca się w moim kierunku.
-Spodziewałaś się kogoś innego?- pytam retorycznie, podchodzę  do niej i zaczynam się bawić kosmykiem jej włosów.
Bella odpycha moją rękę.
-To co z tymi ciuchami?- pytająco unosi brwi do góry.
-Mam nadzieję, że się nada- mówiąc to wyciągam w jej stronę dłoń z T-shirtem.
Bella zabiera z mojej ręki bluzkę i uśmiecha się.
-Miał podobną... - mówi ledwo słyszalnym szeptem.
Nie mam pojęcia o kogo jej chodzi, ale wygląda na szczęśliwą. Zauważam łzę na jej policzku. Chyba nie jest aż  tak szczęśliwa,jak mi się  wydawało. Wyciągam rękę żeby wytrzeć tę łzę, ale ona ją odtrąca.
-Wyjdź już. Muszę się przybrać.
-Jak sobie życzysz księżniczko- mówiąc to wykonuję charakterystyczny ukłon.
Przy drzwiach jeszcze raz patrzę w jej stronę. Ciekawe o kim mówiła. Z resztą co mnie to obchodzi. Ona jest tylko kolejną laską do zaliczenia na mojej liście. Nie mam zamiaru bawić się w jakąś niańkę. Dla rozładowania napięcia pozwalam sobie na jeszcze jeden zgryźliwy komentarz.
-Moim zdaniem w tamtym topie wyglądałabyś lepiej.
-Czy mi się wydaje czy miałeś wyjść?
Właśnie w tym momencie w mojej głowie rodzi się wspaniały pomysł, żeby troszkę się z nią pobawić.
-Jesteś pewna, że nie powinienem zostać?- uśmiecham się szelmowsko.
-Moim zdaniem już dawno powinieneś być za drzwiami- Bella nie daje za wygraną.
Podchodzę do niej i łapię ją w tali. Na większość ten chwyt działa zaskakująco, ale ona nie należy do większości. Będę musiał się trochę bardziej wysilić.
-Ja jednak jestem stuprocentowo pewny, że chcesz, żebym tu został- przybliżam się do niej jeszcze bardzie.- Co powiesz na małego całusa.
Nie mogę pozbyć się samozadowolenia. Jestem dumny z tego, jak działam na dziewczyny. Jestem numerem jeden.
Bella chyba nie ma pojęcia, jak zareagować. Niby gra twarda, ale w jej oczach widzę strach. Zabawa dopiero się zaczęła, a ona już się mnie boi.
ŁUP
Ktoś właśnie wyważył drzwi.Zabawę trzeba przenieść na  inny termin. Puszczam Belle i odwracam się , aby zobaczyć kto odważył się nam przerwać. W drzwiach stoi nie kto inny, jak mój ukochany braciszek.
-Witaj kochany Albusie. Co się tu sprowadza braciszku?- na moich ustach ląduje wymuszony uśmiech.
-Daruj sobie.
Mam ochotę mu przyłożyć. Za kogo on się uważa.



                                                              Bella    
             

        Albo mi się wydaje, albo ten dureń mnie prześladuje. Wspominałam już, jak bardzo nienawidzę Jamesa? Tak wiem za sto razu. Jakie to szczęście, ze pojawił się Albus. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Bałam się. To nie był taki strach, jak przy "włamaniu". Ten strach przejął mnie całkowicie. Nie chce o tym myśleć, ale przypomina mi to o nim... Nie mogę o nim myśleć. Albus coś do mnie mówi, ale jestem zbyt przestraszona. Czuję, jak upadam.





       Budzę się. Leżę w łóżku, ale nie moim zastępczym, w jakimś innym. Nie mam pojęcia, co tu robię. Podnoszę się na łokciach.Rozglądam po pokoju i już wiem do kogo on należy.
-Rose..- mowie lekko słyszalnym głosem.
Jestem pewna, że to jej pokój. Nigdzie jej nie widzę, ale zauważam kogoś, siedzącego w fotelu. Skądś pamiętam tą twarz. Tylko skąd? Łapię się za głowę. Nadal niemiłosiernie mnie boli. Właśnie przez ten ból tak wolno kojarzę. Już wiem, kto to jest. To Albus. Wszędzie rozpoznam ten jego uśmiech.
-Hej Bella. Jedna zaszczyciłaś nas powstaniem z martwych- mówiąc to żartuje, ale ja wiem, że tak naprawdę to się o mnie martwi.
-Jestem żywa, zwarta i gotowa. długo spałam.
-Tylko pół godziny.
-Która godzina?
-Coś około 13.
-Daj mi chwilę. Ubiorę się i pojedziemy na tę całą Pokątną, czy jak się ta cała ulica nazywa.
-Jesteś pewna, że chcesz jechać- pyta niepewnie. Widać, że się martwi.
-Jak już mówiłam, jestem zwarta i gotowa.Wiesz może gdzie moje ciuchy. Straciłam trochę orientacje.
-Rurki i T-shirt są w twoim starym pokoju. Zaraz je przyniosę. Poczekaj tu na mnie.
Albus wstaje z fotela i rusza w stronę drzwi. Naciska klamkę.
-Zaraz. Co to znaczy starym pokoju?
Jak się tak zastanowić to był, a raczej jeszcze powinien być "pokój zastępczy", a nie "stary pokój". Albus odwraca się w moją stronę. Uśmiech na jego ustach blednie.
-Od dzisiaj mieszkasz z Rose. Ona się zgodziła, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań.
Albus wychodzi z pokoju. Tylko tyle? Liczyłam, że ktoś zapyta mnie o zdanie. Z resztą co mnie to obchodzi. Nie ma różnicy między mieszkaniem z Rose, a mieszkaniem obok Rose. Wychodzę spod kołdry.Nadal mam na sobie ten nieszczęsny biały T-shirt i brudne spodenki. Butów jak widać też nikt mi nie zdjął. W oczy rzuca mi się moja ukochana bandana. Dostałam ją od niego.. Prawie zapomniałam, że nadal jest na moim ręku. Rozglądam się po pokoju. Uwielbiam styl Rose. Dopiero ją poznałam, ale podoba mi się jej gust, może nie na mnie samej, ale lubię widzieć go na niej. Nie mija chwila a w pokoju pojawia się Albus.
-Proszę- mówiąc to podaje mi ubrania.- Powiedziałem Rose, że jednak jedziemy na Pokątna. Ona i James czekają w salonie przy kominku. Uprzedzam twoje pytanie, tak James musi jechać z nami.Wiem, że Cię to nie cieszy. Mnie szczerze powiedziawszy też. Bądź gotowa za pięć minut. czekamy na dole.
Albus wychodzi. Wzdycham i zaczynam się przebierać.Miał racje ta wiadomość mnie nie ucieszyła.
5 minut później... Jestem już gotowa do wyjścia i muszę przyznać, że wyglądam całkiem nieźle. Włosy spięłam z niesfornego koczka i przewiązałam bandaną. Koszulka z logo supermena  i czarne rurki od Rose wyglądają całkiem nieźle.
-Gotowa- mówię i uśmiecham się do lusterka, które stoi na szafce nocnej.
Wychodzę z pokoju i schodzę na dół. Droga zajmuje mi tylko minutę, albo tylko mi się tak wydaje. Jestem w salonie. Wszyscy na mnie czekają. Mówiąc wszyscy mam na myśli Rose, Albusa i oczywiście Jamesa.
-Hej- mówię cicho mając nadzieję, że mnie zauważą.
Atmosfera w salonie jest tak ciężka,  że można by ja kroić nożem. Rose odwraca się w moją stronę i uśmiecha się.
-Widzę, że jesteś gotowa. Co prawda nie są to te ciuchy, które przygotowałam, ale wyglądasz super.
Jest mi trochę głupio, powinnam jej powiedzieć, ze tamte ciuchy mi nie odpowiadały.
-Dzięki- uśmiecham się lekko.- Jedziemy?
-Tak właściwie to nie "jedziemy", a teleportujemy się- do rozmowy wtrąca się Albus.
Nie jest dobrze. Ja już dobrze wiem, co to "teleportujemy się" oznacza.
-Znowu kominki?- pytam z nadzieja, że to jednak nie to.
-Jak najbardziej księżniczko- z kąta pokoju daje się słyszeć głos Jamesa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz